To był czas wdzięczności, modlitwy i spotkania z tymi, którzy na co dzień niosą chorym nie tylko pomoc, ale też obecność, troskę i serce. Mowa o wolontariuszach, którzy dzisiaj obchodzą swoje święto, a w licheńskim sanktuarium uczciliśmy je wczoraj – 4 grudnia.
W sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej na co dzień dobrem dzielą się wolontariusze posługujący w dziełach charytatywnych Fundacji SPEM DONARE: Hospicjum św. Stanisława Papczyńskiego, Licheńskim Centrum Pomocy Rodzinie i Osobom Uzależnionym oraz w Ośrodku Wsparcia Płodności.
Spotkanie rozpoczęło się od Eucharystii, której przewodniczył ks. Sławomir Homoncik MIC, kustosz licheńskiego sanktuarium. Liturgia została sprawowana w kameralnej kaplicy znajdującej się w Hospicjum im. św. Stanisława Papczyńskiego, gdzie razem modlili się wolontariusze i pacjenci.
W swoim słowie ks. Sławomir Homoncik MIC podkreślił znaczącą rolę wolontariuszy w codziennej służbie chorym. Zwrócił się do nich słowami pełnymi uznania:
-Jak pięknie, że budujecie dom na powołaniu Jezusa, na drodze za Jezusem. Można by powiedzieć, że hasło tego roku jest spełnieniem tego, co robicie – jesteście uczniami, bo naśladujecie Jezusa, bo usłyszeliście Jego słowa. O Nim świadczycie poprzez czynioną miłość. Czasem nie trzeba mówić chorym wiele o Jezusie, wystarczy być pełnym miłości, dobroci i serdeczności – jak Jezus. To ma niesamowitą moc oddziaływania. To jest misja.
Bezinteresowny dar z siebie
Jednak Msza św. nie była jedynym punktem celebracji. Po jej zakończeniu wszyscy przeszli do przytulnej sali, gdzie czekał na nich nakryty stół, tworząc okazję do wspólnej rozmowy, a nawet wymiany doświadczeń, Na początku spotkania, głos zabrały panie, które na co dzień towarzyszą hospicyjnym wolontariuszom.
Najpierw do zebranych zwróciła się pani Urszula Kulig, koordynator wolontariatu w Hospicjum im. św. Stanisława Papczyńskiego w Licheniu Starym, dziękując wszystkim obecnym za ich cichą, ale niezwykle ważną służbę:
– Bardzo serdecznie dziękuję za Wasz czas, za Wasze serca, które wkładacie na wszystkich polach. Jesteście takim dopełnieniem i macie specjalną rolę, bo jesteście najbliżej naszych podopiecznych. Życzę Wam siły, wytrwałości i żeby ta
misja przynosiła Wam radość i nieustannie trwała w Was w tych trudach dnia codziennego.
Następnie słowo skierowała do wolontariuszy pani Katarzyna Muzykiewicz, dyrektor hospicjum, podkreślając istotę ich bezinteresownego daru:
-Dzielcie się doświadczeniami i życzę wytrwałości oraz satysfakcji. Nie jest właściwym zadać pytanie: co mi daje wolontariat, bo wolontariat, mimo że dużo daje każdemu z nas, to najważniejszy jest ten bezinteresowny dar z siebie dla drugiego człowieka. Życzę nam wszystkim, żebyśmy o tym pamiętali.
Spotkanie z historią i inspiracją
Dopiero po tych serdecznych i pełnych wdzięczności słowach rozpoczęło się spotkanie z autorką książki „Ulmowie. Sprawiedliwi i Błogosławieni”, panią Agnieszką Bugałą. Podczas rozmowy autorka przybliżyła nie tylko historię rodziny Ulmów, ale również ich duchową wrażliwość, odwagę i niezwykłą gotowość do służby drugiemu człowiekowi.
Ulmowie – drogowskaz w posłudze drugiemu człowiekowi
W rozmowie z Biurem Prasowym Sanktuarium, pani Agnieszka Bugała, opowiadała o kulisach powstania książki, inspiracji rodziną Ulmów oraz o tym, jakie wartości ich historia może nieść współczesnym wolontariuszom.
Co skłoniło Panią, aby pochylić się właśnie nad rodziną Ulmów i uczynić ich bohaterami książki?
Szczerze mówiąc, zaproszenie wydawnictwa. W ogóle nie myślałam o napisaniu książki o Ulmach. Pracowałam nad zupełnie inną książką, ale wydawnictwo, z którym współpracuję, krakowskie wydawnictwo Esprit, złożyło mi taką propozycję i doszłam do wniosku, że to jest chyba taka, której się nie odmawia.
Ile czasu zajęło Pani napisanie tej książki?
Ta książka powstała w całości w ciągu trzech miesięcy. Od zerowej wiedzy, takiej ogólnej, medialnej, podstawowej, jaką może wszyscy mieliśmy, że to jakaś rodzina z Podkarpacia, która ukrywała Żydów i ich zamordowano- do książki. Natomiast po pierwszej próbie dowiedzenia się czegoś więcej, poza hasłem Ulmowie, przeżyłam zauroczenie. Nie tyle tym, jak zakończyło się ich życie, ale
nimi samymi.
Czego uczy nas rodzina Ulmów?
Jeżeli można by było spróbować jakiś testament odczytać, który zostawili z raptem tego dziewięcioletniego okresu małżeństwa, to pierwsza rzecz taka, że codzienność jest tym, w czym wszystko się odbywa. Tutaj i teraz. Nieustanne wyglądanie w przyszłość nie pomaga cieszyć się tym, co przeżywamy tu, bo możemy coś przegapić. Oczywiście to nie oznacza, że nie należy planować. Oni
również planowali.
Druga taka, i to w nich było, że na Panu Bogu można zbudować życie. Nawet jeżeli tutaj może się wydawać, że ponosimy rodzaj klęski, bo niektórzy twierdzą, że to jest życie, które się zakończyło porażką. Właściwie wszystko co planowali się nie udało, bo zostało przerwane. To jednak patrząc szerzej i na tym przejściu między życiem a śmiercią, to odnieśli całkowite zwycięstwo, mimo że w bardzo trudny sposób.
I trzecie, co bardzo się odsłania też w ich relacjach i we wspomnieniach ludzi, którzy ich jeszcze pamiętają, to miłość. Była w tych ludziach miłość, taka miłość służebno-pomocowa, taka, że oni rzeczywiście mogli na siebie liczyć, że się uzupełniali w tym codziennym trudzie oboje.
W jaki sposób bohaterowie Pani książki mogliby stać się drogowskazem dla wolontariuszy?
Cechą wolontariatu i wolontariuszy, jest bezinteresownosć. Tu nie ma realnego, wymiernego zysku, kiedy podejmuje się taką posługę. Ruszając z tą pomocą, to jest decyzja o tym, żeby zrobić coś dla kogoś, kto jest dużo słabszy od nas, nie dostając nic wymiernego w zamian. Kiedy przygląda się temu, co zrobili Ulmowie, tu nie ma nic, co mogłoby im się opłacić. Jeżeli byśmy mieli jakimś językiem ekonomii próbować o tym mówić. Tu nic się nie opłaca, tu wszystko jest jedną wielką stratą plus ryzykiem, że jeszcze za to można zapłacić życiem, bo tak to wtedy wyglądało. Jeżeli wolontariusz mógłby wziąć coś z tego życiorysu albo z tych ludzi, z tego ich doświadczenia, to to, że rzeczywiście pomaganie może być ryzykowne, mogą nam się zdarzyć również nieprzyjemne sytuacje, niekomfortowe, choćby brak wdzięczności też jest jakąś odpowiedzią na naszą bezinteresowną pomoc. Ale jednak w porządku wyższym są to rzeczy, które warto podejmować.
Czy bym ogłosiła patronami wolontariatu? No kto wie, może by trzeba było się nad tym zastanowić, bo to rzeczywiście jest wystawienie wszystkiego, co mieli, żeby pomóc ludziom w beznadziejnej sytuacji. Może można byłoby rozważyć taki patronat Józefa i Wiktorii.















